wtorek, 30 października 2012

Zjawa

Pewnego dnia pod stertą starych rupieci zaczęło coś chrobotać, trzeszcześć i postękiwać. Przeraźliwe dźwięki były coraz głośniejsze, nawet koty się pochowały ze strachu.



Rumor stawał się coraz większy. Mogę przysiąc, że słyszałam też jęki i szczęk łańcuchów. I wtedy pojawiła się ona. Zjawa. Albo zmora. W sumie to może był on, czyli duch. Chyba chciał udawać kota, ale mnie nie zmylił. Nie ze mną takie numery.



Oczy mu się dziwnie rozjeżdżały. Od razu zastrzegam, że nic tego dnia nie piłam. I nie paliłam.



Potem było jeszcze gorzej, nie wiem, czy chciał zjeść mnie, czy koty. Jęzor miał wielki, kły zapewne też. Niestety nie miałam pod ręką ani kropli święconej wody.



Na szczęście przypomniałam sobie o walerianie. Wylałam wszystko co miałam, wtedy zleciały się koty z całej okolicy. A duch znikł. Jak na razie ponownie się nie pojawił.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz