poniedziałek, 15 października 2012

Puma - mój pierwszy kot

Moja przygoda z kotami zaczęła się pięknego październikowego dnia roku 1994. Dopiero co rozpoczęłam pracę i wracałam z zajęć z potężnym bukietem kwiatów z okazji Dnia nNuczyciela oraz pełną torbą książek i notatek. W krzakach zobaczyłam małego czarnego kotka, który nie reagował na obszczekującego go wielkiego wilczura. Właścicielka psa z wielkim zainteresowaniem obserwowała całe zajście. Na szczęście, gdy podeszłam bliżej, szybko się wraz z psem ewakuowała. Pobiegłam do domu, zostawiłam wszystkie rzeczy i wróciłam po kotka. Nie wiedziałam co mam z nim zrobić - wszak do tej pory byłam tylko właścicielką trzech psów płci żeńskiej i jednej świnki morskiej tejże płci.

Mój tato na widok kotka stwierdził, że skoro psy się wychowały, to i kot się wychowa. Czekałam na reakcję mamy. Niestety nie była entuzjastycznie nastawiona do kolejnego zwierzaka w domu. Ustaliłam, że najpierw idę z nim do weta, a potem zobaczymy co dalej.

Na szczęście weta miałam w pobliżu, zapakowałam kota, jeśli mnie pamięć nie myli, do wiklinowego koszyka i pognałam do gabinetu. Okazało się, że kotek tak naprawdę jest około półroczną kotką, najprawdopodobniej potrąconą przez samochód, w głębokim szoku i z dziwnie zwisającą tylną nóżką. Kicia dostała jakieś zastrzyki i musiałam z nią jechać na prześwietlenie na drugi konieć miasta. Tym razem zapakowałam ją do plecaka i autobusami dotarłam na to prześwietlenie. Okazało się, że koteczka ma złamaną miednicę.

Ulokowaliśmy kotkę w pokoju mamy. Dostała jedzenie i picie oraz troche piasku na podstawce do kwiatów. Prawie cały czas leżała na tej stronie, którą miała złamaną. Załatwiała się tylko do piasku, który z wiadomych względów trzeba było często zmieniać. Nie wiedziałam w ogóle o istnieniu czegoś takiego jak żwirek, bo przecież psom nie był on potrzebny. Mama była bardzo zbudowana faktem, że kicia jest czysta i załatwia swoje potrzeby tylko do piasku.

Kiedy kotka doszła już do siebie nadeszła pora, na zapoznanie jej z dwiema suniami, które do tej pory wiernie warowały pod drzwiami pokoju. Pamiętam, że Mała jakoś normalnie przyjęła fakt istnienia kota. Natomiast Gamcia, na widok małego, czarnego kotka na białej pościeli, zaczęła obracać głowę ze strachu i trzęsła się jak galareta. Może myślała, że zobaczyła diabełka? Na szczęście dosyć szybko zwierzaki w miarę się zaakceptowały.

Ale pozostał problem co z kicią zrobić. Mama stwierdziła, że trzeba komuś kotkę oddać, więc szukałam kogoś chętnego. Jedna z koleżanek stwierdziła, że ją weźmie. Miała przyjść po kitkę wieczorem, lecz w ostatniej chwili się rozmyśliła. No i kocina została u nas na zawsze.
Dostała na imię Puma, bo była domowo-dzikim kotem. Żaden ze znanych mi kotów nie miał takiego charakterku jak ona. Puma mieszkała ze mną ponad 14 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz