Pewnego dnia pojawił się u mnie szkielecik bez łapy i ogona.
Dostał na imię Łazanek, bardzo zaprzyjaźnił się z Myszonem. Razem spali, razem jedli i pili kocie mleczko. Niestety Łazanio po miesiącu odszedł, czego zupełnie się nie spodziewałam. Zostawił w moim sercu dziurę, zresztą tak samo, jak inne, które odeszły. Nie mogę się z tym pogodzić.
Pako trafił do fundacji z zapaleniem płuc, udało się go wyleczyć, jednak nikt nie chciał adoptować zwykłego starego kota.
Kocurek zalecał się do mnie i do córki tak skutecznie, że w końcu dopiął swego - zamieszkał u nas. Pakulec jest spokojnym staruszkiem, do czasu, bo gdy znajdzie sie w pobliżu czegoś do jedzenia, budzi się w nim tygrys. Potrafi ukraść dosłownie wszystko.
Rok temu wypatrzyłam kota, podobnego do Myszkina, który trafił do schronu w Rudzie z ranami na łapach.
Na fotce był tak smutny, że nie mogłam o nim przestać myśleć. Mąż zgodził się, abym wzięła go na tymczas, więc postanowiłam po niego pojechać. Nazwałam go Puszkin, miał być tymczasem, ale został na stałe, z tym wiąże się pewna historyjka, ale to innym razem.
Mialy farta, ze sie z Toba spotkaly :)
OdpowiedzUsuń