czwartek, 3 stycznia 2013

Filozofia Kajtula

Byliśmy kiedyś u znajomych męża. Mieli pięknego dużego kocura, który, ku zdziwieniu swoich właścicieli, całą naszą wizytę przeleżał obok mnie. Kocurek bardzo mi się podobał, był spokojny i miziasty. Wizyta była w zimie a w czerwcu zadzwoniłą znajoma z pytaniem, czy nie chcielibyśmy wziąć kota, bo oni się muszą go pozbyć. Kupili małego yorka i zwierzęta nie mogą być razem. Znając mojego męża kazałam jej zadzwonić do niego, choć wiedziałam, że na czwartego wtedy kota się nie zgodzi. Jednak zrobiło mu się żal kociastego i tak zostałam właścicielką Kajtka. Dostałam go w prezencie imieninowym. Dwuletniego, wielkiego kastrata z obwisłym brzuchem.
Mieliśmy wtedy problemy mieszkaniowe. Przez ponad rok nie mieliśmy gdzie mieszkać. Przez pół roku mieszkaliśmy u mojej siostry, a przez kolejne pół ja mieszkałam u siostry, a TŻ z dziećmi u swoich rodziców. W tym czasie, od maja do grudnia, koty przebywały na dworze u teściów. Jeździłam raz dziennie 7 km, aby zawieść im coś ciepłego do jedzenia. W grudniu kupiliśmy dom do remontu z garażem. Mogłam wtedy zawieźć koty do garażu. Miałam przynajmniej pewność, że nic im się nie stanie. No i w czerwcu przywiozłam do tego garażu Kajtka, który przez swoje dwa lata życia mieszkał w mieszkaniu i nie widział na oczy innego kota. A tu nagle znalazł się w zupełnie obcym miejscu i w dodatku z trzema innymi kotami. Był przerażony. Na drugi dzień przyjechałam sprawdzić jak się czuje, a kota nie znalazłm. W panice przeszukałam cały garaż. Znalazłam go za stertą drewnianych bali . Wlazł tak, że tylko kuper mu było widać. Bardzo długo dochodził do siebie, ale na szczęście przyzwyczaił sie i do warunków i do pozostałych kotów. W lipcu przeprowadziliśmy sie do naszego domu i mogłam już mieć koty cały czas na oku.

Jego życiowe motto filozoficzne brzmi: jestem szczęśliwy, jak mam więcej jedzenia, niż mogę zjeść...

Chociaż na razie nie zauważyłam, żeby kiedykolwiek cokolwiek zostało w misce. On nawet gdy jest najedzony, to szuka czegoś nadającego się do konsumpcji. A jak juz jest obżarty na maksa, to leży, trawi i rozmyśla..

Wszak walka o przetrwanie w kocim stadzie liczącym 6 sztuk głodomorów jest bardzo trudna. Przecież na miesiąc dostają tylko mikroskopijne ilości suchej karmy (w ilości kilkunastu kg) i same muszą sobie organizować, na wszelkie możliwe sposoby, coś co pozwoli im przetrwać

Na szczęście Kajtek nie gardzi prawie niczym co napotka na swojej drodze. Suchy chleb, ciasta, herbatniki, warzywa, kiszona kapusta, frytki, kawa z mlekiem, krupniczek, a nawet zupa czosnkowa, wszystko to nadaje się do zaspokojenia wiecznego głodu.

Tak więc moje kociaste naprawdę mają ciężki żywot. Powinniście im współczuć. Na szczęście nauczyły się jak przetrwać w tych jakże ciężkich warunkach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz